W sercu Nawarry, w 1506 roku, urodził się Francisco de Jasso y Azpilicueta, syn szlacheckiej rodziny, która wychowywała go na wojownika i dworzanina.
Młody Franciszek, pełen ambicji i ognia młodości, studiował w Paryżu, gdzie spotkał człowieka, który odmienił jego los – Ignacego Loyolę. W ciasnych pokojach Kolegium Sainte-Barbe, przy blasku świec, Ignacy szeptał o Chrystusie, który nie szuka tronów, lecz serc. Franciszek, początkowo sceptyczny, poczuł, jak lodowate skały jego duszy topnieją. "Co zyskam, jeśli zyskam świat, a stracę siebie?" – pytał. I tak narodził się św. Franciszek Ksawery, apostoł Dalekiego Wschodu, jeden z pierwszych jezuitów.
Rok 1540. Z Rzymu wyrusza na misje, z krzyżem w dłoni i ogniem w oczach. Indie witają go upałem i chaosem Goa – portem pełnym handlarzy przypraw i dusz spragnionych prawdy. Franciszek nie buduje katedr; on idzie do rybaków na plażach, do wieśniaków w dżungli. Chrzci tysiące: "W imię Ojca..." – woła, a fale oceanu niosą echo jego słów. Wędruje dalej, do Maluków, gdzie tubylcy czczą duchy drzew, a on pokazuje im Drzewo Życia – Krzyż. Choruje, głoduje, ale nie ustaje. "Bóg nie chce pereł, chce serc" – powtarza, lecząc trędowatych dłońmi, które kiedyś trzymały szpadę.
W 1549 dociera do Japonii, krainy samurajów i kwitnących wiśni. Język obcy jak kamień w ustach, ale miłość – uniwersalna. Uczy katechizmu w strugach deszczu, buduje pierwszą wspólnotę chrześcijańską w Yamaguchi. Cesarz? Nie, on szuka ubogich, tych, co dzielą ryż z niewolnikami. Stamtąd marzy o Chinach, imperium smoków i murów. W 1552, na wyspie Sancian, u wybrzeży Kantonu, kaszle krwią, walcząc z febrą. "Jeszcze jeden krok do Pekinu" – szepcze, patrząc na morze. Umiera 3 grudnia, z różańcem w dłoniach, nie doczekawszy się tych, których dusze pragnął ocalić. Miał zaledwie 46 lat, a za sobą – pół miliona nawróconych.
Wieki później, w XIX-wiecznej Francji, o. Léon Dehon klęczy w kaplicy w Saint-Quentin. Założyciel Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego – Sercanów – szuka patrona dla swojej rodziny zakonnej i dla misji, które podejmuje. Serce Jezusa bije w centrum ich charyzmu, ale Dehon widzi w Franciszku Ksawerym echo tej miłości: misjonarza, co spalał się dla ubogich, co niósł Serce Chrystusa na krańce świata. On nie bał się morza ani ognia pogaństwa – Tak jak on, my pójdziemy do serc zamkniętych, do Azji, Afryki, Ameryk. Franciszek będzie naszym przewodnikiem, ogniem w naszych dłoniach.
Dziś, w domach Sercanów rozrzuconych po globie, gdzieś jest portret Ksawerego, np. ten w kaplicy bolońskiego kolegium namalowany przez pana Władysława Cichonia ucznia krakowskiej ASP. W 1934 ukończył polichromię kaplicy misyjnej w Bolonii, pozytywnie ocenioną przez włoską krytykę. To starszy brat ks. Mariana Cichonia SCJ, naszego współbrata. Obraz ten przypomina, że misja to nie podbój, lecz podarunek – serce za serce. A gdzieś na niebie, tam gdzie spotykają się święci, Franciszek uśmiecha się: "Idźcie i wy. Świat czeka na wasz ogień".
Tekst: ks. Zdzisław K. Huber SCJ
grafika na podstawie AI i zdjęć własnych: ks. Zdzisław K. Huber SCJ
film o św. Franciszku Ksawerym SJ: AŻ PO KRAŃCE ZIEMI. Święty Franciszek Ksawery - trailer