Nie dla kurtuazji i sentymentalnych wspomnień, lecz by stać się orędownikiem sprawy człowieka. Sam Pan nam nakazał: „jeden drugiego brzemiona noście”. W sobotę 6 czerwca w sercańskiej parafii w Pliszczynie pożegnaliśmy pochodzącego z Lubartowa ks. Andrzeja Woźniaka SCJ. Za kilka dni miał obchodzić 57 urodziny, z czego 30 lat przeżył w kapłaństwie.

W dość licznym gronie, jak na odległość Pliszczyna od innych wspólnot w Prowincji, ponad 30 współbraci wraz z diecezjalnym duchowieństwem, a przede wszystkim rodziną i stopnickimi parafianami modlitwą i obecnością dziękowaliśmy za życie ks. Andrzeja i wynagradzaliśmy Bogu za jego słabości. „Nie opłakujemy jego, ale wołamy za nim do Boga, bo jesteśmy tutaj nie dla śmierci, ale dla życia” - wspominał ks. Józef Lach SCJ, który razem ze zmarłym w 1983 roku rozpoczął przygodę życia zakonnego właśnie tutaj, w Pliszczynie, niosąc na rękach w kostkę złożoną sutannę. 

Jezusowa odpowiedź na zapytanie uczniów o miejsce zamieszkania: „chodź i zobacz” przyciągnęła młodego Andrzeja do sercańskiej wspólnoty, gdzie oprócz koniecznego "karczowania" i przekraczania siebie, młodzi adepci zakonnego życia uczyli się przede wszystkim wielkoduszności. Bo cóż może człowieka oddzielić od Bożej miłości? Grzech, nagła smierć, na którą nigdy nie da się w pełni przygotować? Bo choć oplotły go więzy śmierci i pęta otchłani, to mamy uzasadnioną nadzieję, by wołać do Pana, by wróg nie mówił że go zwyciężył, a jego przeciwnicy nie cieszyli się z jego zachwiania - w swoim, znanym nam stylu, mówił w czasie homilii ks. Lach. 

Uroczystość stała się okazją, by poznać nie wszystkim znane pasje ks. Andrzeja, jak chociażby łowiectwo i przynależność do Koła łowieckiego „Łoś” w Busku-Zdroju. W serdecznym tonie żegnali go przyjaciele wspominając wspólne wyjazdy „nie ważne kiedy, gdzie i jak daleko, ale ważne że ty z nami byłeś”. A także najbliższa rodzina: mama, siostry i bracia. W duchowej łączności pozostawali parafianie z białoruskich Postaw, dla których ks. Andrzej poświęcił kilkanaście lat kapłańskiej posługi. Zawsze z nadzieją, że ostatnim śpiewanym hymnem na ziemi nie będzie „Requiem”, lecz „Alleluja”.

ks. Radosław Warenda SCJ

Foto: ks. Radosław Warenda SCJ / ks. Zdzisław Huber SCJ