Idę na spotkanie z Franciszkiem. Papieżem Franciszkiem.

Po co? Po shakehand? Nie bawi mnie to zbytnio. Usłyszeć co ma mi do powiedzenia? Przecież internet huczy Franciszkowymi myślami. Powiedzieć coś o sobie? Co można o sobie powiedzieć w kilkuminutowym spotkaniu? Na ślizganie się po rzeczywistości szkoda czasu. Z resztą idę jako towarzysz argentyńskiego biskupa, Virginio Bressanelliego, naszego byłego generała. Oni się znają, ja nie. Audiencję ma on, ja towarzyszę.

Pół dnia chodzi mi po głowie owe „ale po co”, „jak to zrobić”?
Wiem, powiem Franciszkowi o zbieramto.pl, dam mu srebrny krzyżyk i powiem, że o kasę nie wołamy, ale zbieramy niepotrzebny srebrny złom. Zaraz. Nie mam krzyżyka sercańskiego. Odpada. Z resztą chyba nie jest to ta chwila. Ale gdybym coś musiał „sprzedać”, to mówiłbym właśnie o tym. Sorry Peter, gdybym miał krzyżyki, kto wie, czy z Domu św. Marty nie wróciłbym z torbą połamanych srebrnych łyżeczek.

Zabieram książkę, Jego książkę. Nieśmiało, bez konkretnych planów. Okej, długopis też zabrałem, więc o totalnym bezplanowaniu nie ma mowy. Chcę jednak spotkać się z człowiekiem, a nie zarzucić go religijnymi gadżetami.

Wjechaliśmy, zaparkowałem średnio czystego fiata 20 metrów od wejścia do Domu św. Marty. Tak, idziemy tam. Wizyta jest prywatna, więc nie w pałacu apostolskim.

Po otwarciu szklanych drzwi wejściowych atmosfera zmienia się z kontrolno-urzędniczej (żandarmeria watykańska chyba tak już ma) na bardzo przyjemną. I tak już wszyscy od dobrych 10 minut wiedzą kim jesteśmy, do Kogo i po co, więc nikt nie oczekuje wyjaśnień.
Jedziemy na drugie piętro z sympatycznym panem z „ochrony”. Nie wiem dlaczego, ale liczę na to że gdzieś będę mógł powiesić kurtkę i zostawić nieco obleśną torebkę na książkę. Jestem w błędzie, zanim dojdę do wieszaka wyjdzie Franciszek przywitać gości. No i poszły się paść wyobrażenia, że człowiek nieco dychnie sobie przed spotkaniem, odchrząknie, tę kurtkę wreszcie ściągnie, marynarkę dopnie. Nie myśmy na Niego czekali. On na nas.

Jest 18:00, Franciszek w samej białej sutannie bez pasa i piuski, z szerokim uśmiechem. On jest u siebie. Biskup przedstawia mnie, mówi o tym co robię w Rzymie. Franciszek próbuje zorganizować mi czas oczekiwania, proponuje coś do czytania. Bingo. Mówię, że do czytania to akurat mam, ino bez błogosławieństwa od autora (taką pobożną wersję „autografu” ustaliliśmy z biskupem). Franciszek bierze swoją „Miłosierdzie to imię Boga” próbując odgadnąć w jakim to języku. Siadamy, literuję mu swoje imię. Wpis kończy: „… prosząc cię o modlitwę za mnie”.

Idą do bardzo prostego salony na rozmowę. „Aaa, jeśli chcesz, to możesz pójść coś sobie zjeść” – proponuje Franciszek. Uff, jednak czarne wyszczupla. Rezygnuję z propozycji. Nasyciłem się samą propozycją.

Trójkolorowy Gwardzista częstuje czymś słodkim, daje jutrzejszą gazetę. Jest bardzo normalnie. Przygotowywałem się, że będzie prosty klimat. Jest rodzinnie. Rozmawiamy. On sam jest pod wrażeniem, jak Franciszek zmienił styl papiestwa wobec dwóch poprzednich. Tak. Pracuje tu od 20 lat, sześć dni w tygodniu. Nie, nie ożenił się. Rozmawiamy o Albertynkach, które gotują Szwajcarom, o pielgrzymce gwardzistów do Polski 3 lata temu i o tym jak udało się wszystko zrobić dyskretnie.

Wszystko jest inaczej niż sobie wyobrażałem. Czytam Jego poranną homilię o sercach chrześcijan, które czasem wstępują się jak ubranie na deszczu, o tym że zapominać trudnych rzeczy nie wolno, o odwadze, nadziei i cierpliwości. Chrześcijańskim normalnym życiu bez fajerwerków. Modlę się za Franciszka. Godzina mija szybko. Audiencja się kończy.

Wychodzą uśmiechnięci. Biskup argentyńskiej Patagonii, Franciszek Kościoła. Prosi by zaczekać. Idzie do biura obok, by podarować biskupowi tę samą książkę, co przyniosłem ja, plus przemówienia do biskupów. Dostajemy też po kopercie. A przecież po kolędzie do Franciszka nie przyszliśmy... Z resztę jeśli ktoś chce, to mogę zawartością podzielić się (priv).

Proponuję nieśmiało zdjęcie choć już kilka wcześniej zrobiłem. Gwardzista się zaoferował (a miało być selfie). Żegnamy się bardziej serdecznie niż się przywitaliśmy. Franciszek jest tutaj gospodarzem, nie ma obsługi. On sam odprowadza nas do windy, wciska przycisk. Macha, gdy zamykają się drzwi. Całkiem jak mój Tatko gdy stojąc na korytarzu jak wyjeżdżam z domu chwyta ostatnią wzrokową chwilę by uświadomić sobie, że wiele dla siebie wzajemnie znaczymy. Tutaj miałem to samo odczucie.

Franciszek jest tajemnicą dla Kościoła. Gdy na początku stycznia zaprosiliśmy watykanistę Marco Politi na spotkanie odpowiedzialnych za komunikację w Zgromadzeniu opowiadał o tym, że obecny Papież komunikuje na tylu płaszczyznach jak żaden Pontifex wcześniej: od słów, gestów, po czarne buty i aktówkę w której ma przybory do golenia. Tak, Franciszek goli się dwa razy dziennie. Medialnego Franciszka znam. W piątek poznałem Franciszka, serdecznego papieża, który pozostał proboszczem ze swoimi Mszami u św. Marty.

ks. Radosław Warenda SCJ
wicesekretarz generalny

*Oryginalny tekst został opublikowany na prywatnym profilu facebook autora